Rzeczy, których dotykam najczęściej...
No i wróciłam. Przyleciałam do Polski i zastałam zimę. Wylatywałam wiosną (tak ładnie świeciło słoneczko), a w domu, w Irlandii, zastałam jesień :) Tylko lato się gdzieś zawieruszyło ha ha.
W Polsce kupiłam sobie nową książkę jednej z moich ulubionych polskich autorek, a mianowicie 'Houston, mamy problem' Pani Grocholi. Czytaliście już? Ja się oderwać nie mogę. Najbardziej spodobał mi się, ale też dał do myślenia, jeden cytat:
'-Wiesz co? - Maurycy spojrzał na mnie. - Ja mam w domu sztućce ręcznie kute firmy Gude, z rączką z drzewa oliwnego. Do cukru mam łyżeczkę srebrną jeszcze z Zakładu Czapickiego, przedwojenną. Nie mam dużo przedmiotów, przeprowadzam selekcję - to moja zasada,
nie obrastam w nie. (...) Rzeczy, których dotykam najczęściej, muszą być dobre. Wiesz dlaczego? (...) Każdy dzień używania tych rzeczy godzien jest i szacunku dla ludzi, którzy je tworzyli, i dla ich wysiłku.'
A ja? Sztuce sałatkowe od Very Wang leżą w szufladzie w pudełku. Mam je już ponad pół roku, ale są tak piękne, że boję się ich używać. Kryształowe kieliszki do wina stoją w szafce i są używane tylko na super-extra wyjątkowe okazje... mogłabym wymieniać jeszcze tak długo. Polska mentalność, czy rozsądek wyssany razem z mlekiem matki? A Wy jak sądzicie?
PS. Uciekam czytać dalej :)